Zima stulecia w Polsce
Zimę przełomu lat 1978 i 1979 nie bez powodu nazywano zimą stulecia. W zasadzie, najzimniejszą odnotowaną w Polsce zimą była ta z lat 1928 – 1929, kiedy to temperatury miejscami spadały grubo poniżej minus czterdziestu stopni, lecz jej jednakże już nikt nie pamięta. Nadal jednakże w świadomości wielu z nas pozostaje ta z kresu lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.
Nie była to może zima fizycznie najmroźniejsza ze wszystkich, lecz mróz był naprawdę spory, a do tego dochodziły niespotykane wręcz opady śniegu, co samo w sobie było wystarczające do powstania paraliżu. Silnym opadom śniegu towarzyszył bardzo mocny wiatr, co powodowało tworzenie się zasp. Opady zaczęły się pod koniec grudnia i stopniowo obejmowały całą Polskę.
Na samym początku stycznia kraj był już totalnie sparaliżowany. Wojewoda gdański wprowadził nawet na terenie województwa stan klęski żywiołowej. Nie minęło dużo czasu, a zaczęło brakować surowców energetycznych, co było wynikiem zakłóceń w transporcie. Na ulice wyjeżdżały jedynie pługi śnieżne i wyposażone w nie czołgi. Praktycznie nie działała ani komunikacja lokalna, ani międzymiastowa. Jeżeli autobusy jeździły, to często jeździły w tunelach w śniegu. Zamarzał nawet olej w pługach.
Temperatura szybko spadała nawet w blokach z wielkiej płyty. Kaloryfery były zimne i brakowało ciepłej wody. Działacze PZPR ze swojej magicznej planety obwieścili, żeby z zimą walczyć zwiększeniem produkcji kaloryferów, czego chyba raczej komentować nie trzeba, bo raczej się nawet nie da. W związku z tym, że drogi były pozasypywane, wielu chłoporobotników nie miało jak dojechać do zakładów pracy. Wiele zakładów musiało wstrzymywać produkcję.
Z jednej strony ludzie szybko znaleźli sobie rozrywkę (i dziewięć miesięcy później urodziło się bardzo dużo dzieci), zaś z drugiej ze zrozumiałych przyczyn zaczęły pogarszać się nastroje społeczne – już niedługo później gierkowska gospodarka miała paść, a powstać miała Solidarność. Ostra zima zaczęła odpuszczać dopiero szóstego stycznia.